Planeta B nie istnieje

Mamy kryzys. (tzn. ja mam dość głęboki tożsamościowo-własnowartościowy, ale to u mnie standard, żyję z tym od dawna więc pomijam tym razem). Mamy przesilenie. Nie te związane ze słońcem. Do tego jeszcze chwila, jeszcze kilkanaście dni. Jak co roku. Wdech i wydech. Cykl. Kolejny cykl życia. Wszystko we wszechświecie dzieje sie w cyklach. Sinusoida, wahadło. Zbyt dobrze mi było, więc teraz pora na to bardzo złe. Mogę tylko próbować się uspokoić. Załagodzić fale na wodzie. Chociaż nie, w gruncie rzeczy nie mogę, bo boksując się ze światem rozbudzę te drgania jeszcze bardziej. Fizyka. Wszyscy podlegamy pewnym prawom. I nie wiem jak bardzo chcielibyśmy sobie wmówić, że nie, nas to nie dotyczy, to i tak wszyscy jesteśmy zamknięci w schemat. W klatce. Ścisła nauka, zasady, regularność, relacje. Wdech i wydech. Góra i dół.

Relacje

Nic nie jest samo w sobie i zawsze pozostajemy w relacji do czegoś, z kimś. Zawsze są zależności i sznurki powiązań. Można sobie dalej wmawiać, że wszystko od nas bla bla bla, wziąć sprawy w swoje ręce bla bla bla. Czyje ręce? Kolektywne? Jestem zaniepokojona. Ogon komety jakiejś przeszedł nad ziemią czy co. Zmartwiona tym wszystkim jestem. Patrzę, bo i co innego mogę robić. Patrzę na ten wysyp i przesyt organizacji pro-ekoterrorystycznych, oddolnych już zbyt w moim odczuciu agresywnych inicjatyw społecznych. Tak agresywnych że rodzą przeciwników, dają im torbę granatów do ręki. Swoisty „ruch oporu” przeciwko manifestowanych rzeczom. I nie powiem – dobrze jest mówić o problemach i bolączkach, rozmawiać, prowadzic dialog. Mówić, a nie krzyczeć obrzucając sie gównem. Krzyk może i jest głośny ale rodzi opór. No bo jak? Jakim prawem i kto śmie negować moje wartości?

Nie mamy planety B

A i tutaj tak naprawdę nie wiele mamy. Ułudę i maję. Piniondze i posiadanie, ha ha ha. Naiwni ci którym się wydaje, że to coś dla innych znaczy. Tak naprawdę mamy tylko siebie i to w jaki sposób siebie traktujemy. I to jest ważne. Wzajemny szacunek, to ile dajemy, co dostajemy w zamian.

Miód

„Kraina miodu” Znaczy się mlekiem i miodem płynąca. Naprawdę? O to też się trzeba postarać. Film widziałam na festiwalu. Dokument, więc można sie domyslić gdzie miałam sposobność go zobaczyć. Wiadomo – Off Cinema Poznań. Byłam i w zeszłym roku. Pisałam o tym. O filmach zresztą też.
Ten wzbudził we mnie takie emocje, że zgodnie z resztą ludzi zaangażowanych w festiwal, wolontariuszy, organizatorów, zaproszonych reżyserów stwierdziliśmy po pokazie że musimy sie napić.

Chciałam koniecznie go komuś pokazać. Niby ni trudnego, gdyż będzie pod koniec grudnia grany w kinach. Ale szczęściem, kiedy czegoś mocno chcesz cały wszechświat ci w tym pomaga 🙂 Tak więc, „Kraina miodu” była prezentowana jeszcze kolejny raz przed premierą w moim ulubionym kinie „Muza”. I to akurat w okresie moich urodzin. Też dobry motyw, żeby z okazji własnych urodzin zapraszać znajomego do kina. Zresztą odkąd mieszkam sama tak robię: film, obiad, alkohol ze znajomymi. Bo przecież wszyscy jesteśmy na tym świecie dla siebie. Ogólnikowo mówiąc wielu ludzi o tym zapomina, zbyt wielu ostatnio chce innym przypominać to zbyt mocno i na siłę. Chcemy wykorzystywać innych, niszczyć, oszukiwać zostawiając za sobą spaloną ziemię, gdy ta przestaje nas karmić. A przecież nie mamy planety B.
Chciałabym ten film wszystkim pokazać, bo piękny, bo ma ujmujące zdjęcia, historie w nim zawartą do poczytania na wielu płaszczyznach. Ma przesłanie… a który nie ma? Pewnie też takie filmy robią i takowe istnieją – nie wiem, tych nie oglądam, a przynajmniej nie na trzeźwo. Wolę chyba patrzeć na pokazy z ludźmi z którymi mogę potem o trudnych filmach rozmawiać. Wyciągać wnioski, które dawno znam. Bo nie ma innej opcji jak dbać o siebie wzajemnie. Dla mnie po prostu nie ma.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.