Są takie momenty w życiu kiedy chcesz, żeby to wszystko już się skończyło.
… żeby przestać istnieć. Tak po prostu zniknąć. Nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Wymazać się z ewidencji i wymazać się z pamięci wszystkich, absolutnie wszystkich napotkanych na swojej drodze osób. Czuję jak zatrzaskują się za mną kolejne drzwi. Nie mam jak wrócić. Nie mogę sie cofnąć po śladach własnych stóp. Wszystkie zostały zmiecione przez wiatr na pustkowiu. Coś się skończyło, ale nic się nie zacznie. Absolutnie nic.
Stoję w pustce. Pogrążona po kolana. Tutaj jestem teraz tylko ja. Zupełnie sama. Nie ma nawet miejsca na inną osobę. Nie ma tu miejsca dla nikogo. To jest mój osobisty ból, tylko mój. Krawędź nad przepaścią. I sama muszę się zmierzyć z odchłanią. Nie mam już przy sobie swojego opiekuna. Nie mam przy sobie nikogo kto przytrzyma mnie za ramiona kiedy zacznę upadać. Nie mam nic. Nie mogę już nawet chwycić Cię za łapkę. Koniec. Nicość.
Tak bardzo Cię kochałam Miętówko.