Gdzieś tam zasłyszałam, że buty powinno się dobierać do torebki. Taka zasada modowa niby. A potem, że jednak nie powinno, że to bujda i stylówka dla pań starszych. Passe i ogólnie fe. Przecież ubrać to się trzeba umieć. Podobno rozebrać także, ale co ja tam mogę o tym wiedzieć. Ja jestem na etapie bycia „panią starszą”. Babuleńką wręcz, z siwymi włosami.

Z wyglądu też zachowawczo jakoś. Bluzka, jeansy i koszula. Nic polotu. Zero. Null. Pewnie gdybym w końcu określiła swój typ urody i zaczęła do szafy medytować i lewitować – co w moim przypadku wskazane, serio mówię, na stołek się wspinać do górnych półek mojej przepastnej garderoby muszę, więc umiejętność latania byłaby wielce przydatna – wyglądałoby to być może super-extra-trendi nowatorsko. A tak? Standardy, bo nawet nie klasyka, nie „old money”, nawet nie klasyczna semi-elegancja. Semi-hipisówa raczej, rzekłabym. Ale tylko tak ciut, ciut. Zawsze podobało mi się połączenie stylu „dzieci kwiatów” z akcentami militarnymi. I w sumie, to takie mam niejasne wrażenie, że tak to w zaraniu ruchu i ideologii wyglądało. Coś jak przeczucie, graniczące z pewnością. Sprawdzę kiedyś. AI może zapytam, chociaż to pomysł kiepski podobno. Tak jak i kolor butów dobrany do torebki. Passe i ogólnie fe, co nie?
A czy torebka może być do koszulki, kwiatek do kożucha, a buty do kurtki? Ja nie wiem. Ja się na zasadach nie znam, w życiu umiem tylko kwasy robić.


