Daj się ogłupić

O tym, że jakiś tam festiwal kultury żydowskiej jest w mieście przypomniał mi Facebook na godzinę przed seansem. Simchat Chajim – jakby ktoś chciał coś więcej o tym poczytać. Szybka decyzja, raz, dwa, trzy, spacerek na Święty Marcin i w ramach pokarmu dla oczu (i duszy) film. Dokumentalny.
I o Żydach. Wiecie, tego, no… do dokumentu przekonałam się niemal rok temu podczas Off Cinema, kwestie żydowskie natomiast nigdy mnie jakoś szczególnie nie interesowały. No jakoś tak nie. Literaturę około-drugowojenną gdzie te tematy były poruszane ominęłam szerokim łukiem na etapie edukacji szkolnej. Wraca czkawką, na przykład czytając biografię Lema. Ale lubię ostatnio poszerzać swoje horyzonty. Wszelkie. Kulinarne, filmowe czy kulturowe. Szeroko poszerzać niczym łychą od mieszania hummusu.

Na filmach znam się gówno. Ekhem… zapewne grzeczniej i poprawniej byłoby powiedzieć, że wcale, nie bardzo etc. – ale to mój blog, tutaj mnie nikt nie zbanuje ani szczególnie niczyich uczuć estetycznych nie urażę za używanie brzydkich słów. Raz już kiedyś o tym mówiłam, dwa – wspomniałam też gdzieś tam że „gówno” znam się na wszystkim innym. Na sztuce przez duże „s”, fotografii i jej historii, filmie, wydarzeniach kulturalnych i innych eventach. Tak bardzo, że nawet w ostatnią sobotę nie ogarnęłam biletów do kina na czas. Padało, cały więc Poznań i mieszkańcy okolicznych wiosek postanowili więc spędzić czas w multipleksie. Nic dziwnego więc, że dla wszystkich zabrakło. Buuu! Nic to! Szczęściem w niedzielne popołudnie również udało mi się w końcu wstać z łóżka i wyjść z domu, z lekkim niepokojem ruszyć w stronę „Muzy”.

Co to ten hummus?

Pasta serowa, a może coś z groszku, albo bliżej nieokreślona bura ciapa na kształt i podobieństwo mamałygi. Na to i jeszcze kilka innych pytań starał się na samym początku filmu „odpowiedzieć” Oren Rosenfeld – reżyser „Hummus. The Movie”.
Dżizas, co w ogóle trzeba mieć w głowie żeby robić film o jedzeniu zmielonej na buro-żółtą maź cieciorki z dodatkiem tahini. Nie wiem, nie wnikam, nie interesuje mnie to – ważne że smaczne. Dla oczu (i ucha też). Przyjemne w odbiorze. I coraz bardziej przez takie – i nie tylko takie – obrazki interesuje mnie film dokumentalny. No zwłaszcza o jedzeniu. Mniam! Żeby nie było, to przewinęły mi się kiedyś już na Netflixie wiekopomne dzieła o pożywieniu. Tak jak i w internetach od czasu do czasu zasypywana jestem filmami o pomordowanych zwierzątkach – nie no, w ten sposób drodzy weganie nie znajdziecie sobie nowych popleczników, na sto pro, że nie. Nie mniej przyjemnie jest być dobrze nakarmionym, a najlepiej w ogóle w połączeniu z dobrym winem tudzież innym pasującym alkoholem. Ale jakoś tak mi cieciorka nie kojarzy się z procentami. Strączki i alkohol… no nie wiem. Nigdy chyba nie próbowałam. Z hummusem na pewno nie. Cały ten niby pakiet wegetariańsko-wegańskich poglądów przypisanych z automatu nie klei się z piciem takich rzeczy. W filmie też tego nie ma.

Jest historia

Są próby ustalenia, co to jest ten hummus, skąd dokładnie pochodzi, czyja to naprawdę tradycja, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy… and so on 😉
Izrael? Liban? Może jeszcze coś innego. No na pewno nie Europa, o czym otwarcie i formie grubego żartu mowa w filmie. Cały czas podczas seansu wisi w powietrzu pytanie czyja to właściwie jest tradycja i które z państw może ją uznać za swoje i wyłącznie swoje dziedzictwo kulturowe. Pielęgnowane, według reguł i dokładnych receptur z uwzględnieniem tego, że jest ponad pięćdziesiąt rodzajów cieciorki i kilkanaście rodzajów tahini, a nie każde można ze sobą łączyć. Tylko według odpowiednich zależności. Nie wiedziałam, nie miałam pojęcia. A teraz po filmie już mam. Tak samo jak o tym, że istnieją hummusownie. No ba! W końcu skoro są szuszarnie to czemu nie hummusownie. I jak o tym, że to nie tylko pasta na kanapki jak przyjęło się w kręgach europejskich wegetarian, a można zjadać go na wiele sposobów.

Generalnie polecam!

I hummus, i tahini samo w sobie. Odkryta podczas seansu żydowską odmianę raggamuffin też polecam. Enjoy! No i rzecz jasna film, jeśli dane będzie go jeszcze gdzies komuś móc zobaczyć. Bo zawsze ale to zawsze warto sobie spojrzenie na świat poszerzać. Można zaraz za rogiem znaleźć prawdy objawione. Na przykład takie, że hummus cię ogłupia. To tak na przykład 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.