Jak to jest? No jak? Kiedy ostatnio jem jajecznicę, to zwykle jest tak, że to ktoś mnie karmi. No właśnie tak. Ostatnim razem znajoma zapiekała na patelni jaja (kurze, rzecz jasna) i pomidory. Tym razem w ramach „Tygodnia szakszuki” wybrałam się do jeżyckiej Falli.
Byłam tam już kiedyś, bo „bywałam” to zbyt grube słowo. Dobrych kilka miesięcy temu. I chociaż specjalizują się w kuchni arabskiej jakoś nie przypominam sobie żebym coś stricte takiego tam jadła. Nie? No nie. Na klasyczny lunch, czyli ni to obiad, ni śniadanie podążyłam właśnie tam. Zamiast po arabsku – Hola Mexico! Jaja zapieczone z marynowanym kaktusem. Typowo regionalnie musiała się pojawić i czarna fasola i ostry palący w gardło sos. A wszystko to z moim ulubionym guacamole, okraszone owocami goi. Mniam. Prawdziwie godne polecenia mniam.