Lubię różną muzykę (o jesuuu, już to mówiłam). Mimo, że wielu spotykanych gdzieś tam ludzi na siłę i na podstawie wyglądu próbuje mnie szufladkować do jednej kategorii. Błąd. Podstawowy. I jak jeszcze gothic doom i industrial metalu trudno czasem się po mnie spodziewać, tak skojarzenie mnie z folkiem i etno już przychodzi łatwiej. No cóż. Lubię i słucham. A jeśli z muzyką połączone jest coś jeszcze. Extra.
Muzyka i film
Takie to niby oczywiste. Było. Pisałam już o tym. O tutaj. Z poezją też udało się skleić. To jakby łatwiejsze. I o tym też był tu tekst. Co tym razem? Stare kino. Nie, nie ta „kultowa” knajpa w centrum. Prawdziwe. W kinie studyjnym na pobliskich Jeżycach. I do tego nieme.
Wieczna zabawa
… i tułaczka, przemierzanie małego świata. Przewodni temat. Chociaż dziś z Cyganami głównie kojarzy się coś zgoła innego. (Właściwie to z Romami, taki mały przytyk). Może przez to zniekształcenie zawsze na studiach w duchu dziwiłam się ludziom, którzy pisali prace o społeczności romskiej. Ja nie rozumiem. Do mnie nie trafia. No, aczkolwiek nie jest to powód aby nie przejść się na…
…naprawdę stary film.
Cóż tu dużo mówić skoro nakręcony był w 1926 roku, i to właśnie gdzieś w Poznaniu. Taki lokalny patriotyzm iść na to do kina, skoro obok multipleksy i hiperprodukcje z hameryki. Co nie? Czarno-biały, stary, więc kiepskiej jakości. Dodatkowo nie dotrwał naszych czasów i film jest uszkodzony bez kilku ostatnich scen. I do tego jeszcze niemy. Zgroza. Na szczęście jest muzyka. Prawdziwa, żywa, przejmująca i grana na emocjach. Jak i nieudolnie-udolnie cała „Cyganka Aza”. Denerwować się można obrazem bez koloru, lecz nie bez wyrazu, oj nie. Brakiem dźwięku, tekstem wyświetlanym na ekranie – ale kogo to wkurza w dobie napisów zamiast dubbingu. I grą aktorską. Komicznie przerysowaną. Ale serio? Przecież idąc na coś takiego do kina można się spodziewać, że to teatr, przedstawienie bardziej. Przez które muzycznie prowadzi nas Waldemar Rychły (to tak w kontekście etno i folku). Tak, już też pisałam przy okazji indyjskiej poezji. A jak nie, to wygooglać sobie proszę.
Emocje, bez słów
Jak to emocje. Zwykle nie potrzeba im nic dodatkowo do wyrażenia ich w przestrzeni oprócz tego, że są. Tak po prostu obecne. Miłość, rodzina, odpowiedzialność, zabawa, ostracyzm społeczny. Huśtawka emocjonalna, brak ponoszenia ciężaru swoich działań i konsekwencje. Bywa, jak to w życiu. Nic się od 1842 roku w tej materii nie zmieniło – bo wtedy została napisana powieść na podstawie której jest ten film. Jakby to streścić tak maksymalnie – chłopaczek się miota i boksuje z życiem, a pokrzywdzona tym wszystkim jak zwykle jest kobieta. Bo wolność, bo zabawa. Yhm.
Wolność?
Dzikie żądze, emocjonalne gierki. Zostawiam, nie wypowiadam się. Moja wolność polega na możliwości robienia co chcę i nie robienia tego, czego robić nie chcę. Wcale, a wcale nie na udowadnianiu wszystkim dookoła jaka to nieskrępowana czymkolwiek jestem. Emocje? Yhm… a w moim sercu lód i zamieć śnieżna. Tak biała jak czarno-biały film.