Nie, nie będzie o filmie, który to pewnie w czasie seansów kinowych przyciągnął rzesze fanek – tak mi się zdaje, nie zaglądałam do żadnych statystyk. Będzie o książce, ale takiej która nie była ekranizowana i nie wybierałam się na tą ekranizację z dziewczynami i butelką wina w torbie. Na głowę. „I zacznijcie już pić na reklamach” – jak polecała znajoma z pracy.
Seksy, przemoc i inne niebezpieczne gierki
Idealny materiał na kinowy hit (lub też shit, moim skromnym zdaniem). Doskonały na naukową książkę. To mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością. Żadne coachingowe wyssane z palca bzdury. Kawał materiału podpartego badaniami z wszelakich dziedzin. Ale… Do rzeczy…
Filmu o ciemniejszej stronie i seksie ostatecznie nie widziałam a wiem, że nie dałabym rady oglądać tego bez alkoholowego wspomagania. Tak, przyznaję się, oglądałam pierwszą część, żeby z pełną świadomością i legitymacją ku temu móc powiedzieć: „gówno”. No sorry, przepraszam tych, dla których to było jakieś objawienie, mnie to obraża. Bez pardonu obraża moją seksualność. O seksie i przemocy wolę czytać inne rzeczy. Naukowe bardziej. Tak już mam. Trudno mi przyjmować cokolwiek na wiarę, bo tak autor sobie ubzdurał. Coachingowych obrazków w internetach też nie trawię i unikam. Fu.
Wolę cięższy kaliber
Tak, tak, czytałam taką straszną książkę. Drastyczną wręcz. O seksie, przemocy, gwałtach i morderstwach. Przerażające, żeby kobieta, krucha i delikatna takie rzeczy chłonęła. Jeszcze z wypiekami na twarzy. O zgrozo! Dla mnie bardziej przerażające jest, że opinię tą wyraził ktoś, kto nigdy owej lektury nie przeczytał. Bo szczerze wątpię, że miał ku temu okazję. A ja się załapałam. Dostałam ją po prostu. Od znajomego, już to czytał i chciał zwolnić trochę miejsca na półce.
„Ciemna strona człowieka.” Ghiglieriego
Wpadła mi w ręce w ciekawym-nieciekawym dla mnie momencie w życiu, trudnym okresie przejściowym. Cóż… nie będę się w to zagłębiać. Przeczytałam ją ciut później. Mając nieodparte przekonanie, że powinnam zapoznać się z tym niemal czterysta stronicowym materiałem dobrych kilka lat wcześniej. Zdecydowanie. Najlepiej na studiach.
Nie ufam teoriom domowej produkcji
I jakie było moje zaskoczenie kiedy czytając wprowadzenie i pierwsze rozdziały natrafiłam na odwołania do pokaźnej bibliografii – jest w niej ponad czterysta pozycji – tabel, statystyk, nawiązań do innych dziedzin nauki i badań terenowych. No poczułam się jak znowu na studiach, jak nic. I teraz rozumiem po co wbijano mi do głowy Antropologię Biologiczną i Metodologię Badań. No i tożsamość, ale to już w ramach moich własnych zainteresowań jako fakultatywny wybór. Idąc za Ghiglierim to „płeć okazała się najpotężniejszym i niepodlegającym zmianie elementem poczucia (ich) tożsamości”1 Także, ten… czytając książkę o seksualności, gwałtach i męskiej agresji mimowolnie chłonę też tą interesującą mnie tematykę, na temat budowania własnej przynależności społecznej. W treści pojawia się też to „straszne gender”, ale po naukowemu, nie jako wymysł polskich politykierów straszących do tego lewactwem i szerzącym się pedalstwem, które trzeba leczyć. No raczej się nie da. Genetyka i biologia. A i jeszcze przecież jest coś takiego jak płeć mózgu. Tak, tak czasem w internetach można natrafić na artykuły na ten temat. Nihil novi, przecież to już było badane i opisane.
Po kilkudziesięciu stronach wprowadzenia na temat biologicznych i kulturowych różnic między kobietami i mężczyznami dochodzę do wniosku, że jestem skrzywiona. Emocjonalnie i społecznie skrzywiona. I czy za ten fakt odpowiadają genetyka, hormony czy wychowanie i socjalizacja, nie wiem, nie chcę się w to zagłębiać. Tym bardziej ciekawie czyta się książkę która w kilku zdaniach wyjaśnia moje problemy ze sobą lepiej niż domorośli psychologowie przez kilka lat. Good to know gdzie mam kręćka. Ale wiem, że homoseksualistką nie zostanę. Feministką na szczęście moje również nie.
Czy mężczyźni są stworzeni do zła?
Takie pytanie stawia autor i przez kolejne strony stara się coś udowodnić, udokumentować i pokazać, że jednak… tak.
Pojawia się tez klasyczne w antropologii pytanie „natura czy kultura?” Rozkładane na kawałki przez całą treść książki. Kieruje nami wychowanie według norm społecznych czy instynkty? Mamy przecież rozum, własną wolę, mózg. I mamy też układ limbiczny i koktajle hormonów które pozwalają nam regulować i odczuwać emocje.
Odczuwać ból i przyjemność… Także wściekłość, zazdrość i strach, te emocjonalne przesłanki przemocy. I to właśnie „strach upośledza nas najsilniej”.2 A o tym to miałam okazję na własnej skórze się przekonać. Wszystko przez emocje i hormony je kontrolujące. Głównie testosteron – naturalna „chemiczna substancja męskiej agresji”.3 By zwyciężyć przemoc – jak pisze Ghiglieri – „musimy najpierw ją zrozumieć i rozpoznać instynktowne emocje, które popychają ludzi do aktów agresji. Udawanie natomiast, że ludzie z natury nie są agresywni jest chore.” 4
„Subkultura przemocy”
… i „kultura gwałtu”. Równie często co gender i płeć mózgu przywoływane określenie. Szczególnie ostatnio. W artykułach odnoszących się do gwałtu – wiadomo. Słusznie, bo jak mówią statystyki na które powołuje się autor 2/3 gwałcicieli było już wcześniej aresztowanych. To są ponoć właśnie ci „źli ludzie” przed którymi ostrzegali nas rodzice. Ale mimo statystyk i badań nadal wiele osób i środowisk społecznych uważa, że to kobieta jest odpowiedzialna za gwałt. Ależ oczywiście. To główny mit na ten temat. Niestety. I też niestety tak zakorzenione przekonanie, że to…
…kobieta jest wszystkiemu winna. A jakże. Po co wracała sama do domu w środku nocy? A po co się tak ładnie ubrała? Pewnie tym sprowokowała. A po co się taka ładna urodziła? Znacie to. Z różnych zasłyszanych opinii. Serio? Puknijcie się w główkę, fajna argumentacja ale to kobiety muszą z tym żyć ograniczając swoją wolność.
„Z faktu, iż kobiety żyją w społeczeństwie, w którym pewni mężczyźni gwałcą (nawiasem mówiąc, we wszystkich społeczeństwach niektórzy mężczyźni rzeczywiście gwałcą), nie można wysnuwać wniosku, że to kobiety należy winić za dokonywane przez mężczyzn gwałty.” 5
Chociaż pewnie niektórzy tak by właśnie chcieli. Wiadomo – „kobiety powinny unikać ubierania się jak puszczalskie, by nie zostać ofiarami przemocy”6 (Słowa te zapoczątkowały Marsz Szmat)
Ale to nie my – ludzie, to wymyśliliśmy. Idąc za autorem książki i badaniami na ten temat „najprawdopodobniej odziedziczyliśmy ten rodzaj zachowania po naszych małpich przodkach”. Jesteśmy przecież zwierzętami, a „samce ludzi, szympansów, orangutanów rutynowo gwałcą samice”. Opowiadajmy więc sobie dalej te bajeczki o niewłaściwym ubraniu i kulturowym prowokowaniu tych zachowań. A wiecie co jest najgorszą formą gwałtu? Według Marty Frej odmówienie kobiecie prawa do tabletki „po”.
I nie, nie jest to jeszcze morderstwo na niewinnej istocie – jak chcieliby obrońcy zarodków i życia napoczętego. Szkoda tylko, że te już istniejące dzieci większość tych dobrotliwców ma w poważaniu. Brutalnie, ale powiem, że nic dziwnego w tym, że kobiety potrafią z zimną krwią zabić własne dziecko, albo wyrzucić w foliówce do śmietnika. A to nie tylko lokalne przypadki.
Statystyki z Ameryki
Przywoływane w książce przy okazji prób wyjaśnienia mechanizmów dzieciobójstwa wyraźnie wskazują podobne praktyki na całym świecie i wielu społecznościach. Dlaczego? Odpowiedź jest tak banalnie prosta. Sytuacja materialno-społeczna. Ale, ale to i tak kropla w morzu. Bo gros morderstw jest popełnianych przez mężczyzn. Dzieciobójstwo to tylko zaledwie ułamek pozostałych mordów, na tle ekonomicznym czy z zazdrości. I według Ghiglieriego „większość mężczyzn, odpowiednio sprowokowanych, może zostać mordercami.”7
Dodatkowo też „pozbawieni pewności siebie i zazdrośni, dla których każde niezależne zachowanie żony oznacza potencjalne porzucenie (…) wierzą, iż bicie żon jest najlepszym środkiem zaradczym.”8 Podobne twierdzenia wydają się dziwnie znajome, co nie? Że, jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije, czy jakoś tak to szło…
Wszystko do kupy…
… gwałt, mord i agresja czyli regularna wojna. Rodzaj ludzki, jakoby pozostawiony sam sobie jest pokojowo usposobiony, gdzieś tam w naukowym światku panuje taki pogląd. Yhm… Tyle że nie potwierdzają tego w żadnym wypadku badania antropologów nad różnymi społecznościami… i żeby to tylko ludzkimi. Zadziwiające jak wiele zachowań udaje się zrozumieć dopiero przy obserwacji grup zwierząt. Chociażby szympansów, które dzielą z nami 98,6% wspólnego DNA. Jak inaczej wytłumaczyć produkcję broni, niekończące się konflikty zbrojne, jak tylko skłonnością do agresji.
Ponoć jest antidotum
Tak twierdzi autor. Dekadencko powiem, że to dość altruistyczne podejście.
„Mogłoby się wydawać, iż najlepszy scenariusz polegałby na całkowitym wyeliminowaniu wszelkiej broni jądrowej. Jednak, nawet gdyby ten wielce nieprawdopodobny scenariusz dał się zrealizować, ciągle mielibyśmy do rozwiązania dwa szalenie ważne problemy. Po pierwsze, choćbyśmy spalili wszystkie książki, wymazali dane ze wszystkich komputerów, wyjęli spod prawa wszystkie wydziały fizyki i ścięli głowy wszystkim fizykom, nie sposób zniszczyć wiedzy o tym, jak zbudować nową broń jądrową. Jej wynalezienie otworzyło puszkę Pandory na cały czas istnienia rodzaju ludzkiego, jaki nam pozostał.” 9 Tak, tak. Pięknie brzmi. Wizja pozbycia się wszelkiej broni i życia w pokoju i wielkiej szczęśliwości. A „Kantyczkę dla Leibowitza” ktoś czytał? Wiem, to tylko fantastyka – ale za to jaka obrazowa i prorocza.*
Jako remedium, kontrola, prawo, współpraca społeczna, odpowiednie wychowanie dzieci. Też dobrze brzmi. Ale tak za bardzo altruistycznie. A może nie powinnam czytać takich strasznych książek przed snem…
1 M. Ghiglieri, Ciemna Strona Człowieka, Warszawa 2001, str. 24
2 tamże, str. 71
3 tamże, str. 90
4 tamże, str. 92
5 tamże, str. 145
6 Rush Curtis: Cop apologizes for 'sluts’ remark at law school. TheStar.com. [dostęp 23.06.2017].
7 M. Ghiglieri, Ciemna Strona Człowieka, Warszawa 2001, str. 244
8 tamże, str. 241
9 tamże, str .353
* na studiach w czasie sesji zwykle na gg miałam opis „Święty Leibowitzu módl się za nami etnologami” – jakkolwiek dla wielu ówczesnych „kontaktów” dość enigmatyczny i wzbudzający skrajne komentarze.