… czytała Krystyna Czubówna
nie wiem czy pamiętam to dokładnie, bo w zasadzie to nie pamiętam wiele z audycji odbieranych na starym zakurzonym radioodbiorniku który stał w kuchni. Nie wiem czy tylko mi się to uwidziało i przesłyszało. Kojarzę przez delikatne promienie letniego słońca i leniwe wakacyjne poranki słuchowiska w radiu. O roślinach, ziołach, zwierzętach. Nie dam sobie co prawda ani ręki ani jednego palca nawet uciąć, że były to teksty Simony Kossak opisującej piękno przyrody. Nie wiem, nie pamiętam tego. Mało pamiętam z czasów gdy jeszcze były „słuchowiska” zamiast ordynarnych „audiobooków”
Czuję za to do dziś dokładnie mój zachwyt nad barwnymi opisami tego co robią zwierzęta i co robią zioła.
Zioła, ach tak. Zawsze gdzieś w głębi swojego dziecięcego serduszka marzyłam o tym żeby zbierać i rozpoznawać zioła, wiedzieć co leczą i co robią. Nie pomogło mi w tym kilka książek typu „Leki z Bożej apteki” kurzących się gdzieś na półce domowej biblioteczki moich rodziców. Nie pomogło mi też w tym zgromadzenie kilku książek kiedy po ponad trzydziestu latach od mojej wczesnej fascynacji zamieszkałam u siebie. U siebie, w centrum miasta, z daleka od lasów, z daleka od ziół. No chyba, że mówimy o pospolitych chwastach osikiwanych przez lokalne psy.
I gdzieś w tej powracającej fascynacji i chęci stania się zielarką wpadła mi najpierw w oko na stronie Empiku, a potem w ręce biografia Simony Kossak i dodatkowo jej „O ziołach i zwierzętach”. Czy ją czytam. Czytam po kawałku, bo takich książek nie pochłania się rozdziałami. To coś jak encyklopedia, coś jak obecne strony z Wikipedii.
Kupienie książki nie pomogło w marzeniu o małej zielarce. Biografia Simony napisana przez Annę Kamińską mnie zmiażdżyła. Bardzo i do głębi. Jak bardzo miało się okazać dopiero po trzech latach od jej przeczytania kiedy przypominam sobie zaznaczone delikatnie ołówkiem fragmenty.
Kiedy w ciągu ostatnich kilku tygodni pojawiły się zapowiedzi filmu o Simonie wiedziałam że go obejrzę. Po prostu wiedziałam, że tym razem nie odłożę seansu w kinie na „później”, na „kiedyś”, na „może będzie na Netflixie”. Chciałam zobaczyć przedpremierowo w Muzie. No chciałam, ale widocznie dużo innych ludzi też chciało, więc kiedy zaplanowałam sobie, że kupię bilet i w końcu pójdę do kina jak często robiłam kiedyś żadnego miejsca na sans już nie było. Pozostało mi jedynie czekać do premiery. I tym razem iść, tym razem sobie nie odpuścić. Zresztą ja mało sobie odpuszczam, jestem uparta, zupełnie jak Simona.
Jest i mamusia
Znałam już jej biografię. Już nie majaczyło mi w głowie tylko, że wybitna badaczka przyrody zaangażowana w obronę Puszczy Białowieskiej. Wiedziałam co mnie w tym filmie może trafić, co tam zobaczę i szczerze na to liczyłam. Liczyłam, że życie Simony zmiażdży mnie jeszcze raz, rozdrapie rany i oczyści, pozszywa mnie kolejny raz w jeden kawałek jak lekarz Simonę po poturbowaniu przez jelenia. Cudowna scena w filmie, taka do krwi, do rozdrapywania.
Jak i wiele innych scen, które mogłabym przykleić do siebie. Jak udowadnianie przez całe życie przez Simonę, że coś umie, że robi coś ważnego, że ma prawo do istnienia i swojej wizji życia zamiast niespełnionych nadziei rodziców.
No tak… mamusia.
Jak pisała Simona aczkolwiek w jej biografii nie jest wskazane konkretne źródło:
Wszyscy uczeni, zajmujący się ekologią i zachowaniami zwierząt, czyli etologią, są zgodni i zaczynają się dogadywać z psychologami ludzkimi, że u podłoża wszystkich zachowań socjalnych i zachowań społecznych,to, co my mamy w naszym gatunku taki silnie wyrobione, to jest prosta sprawa: mama-dziecko. Na początku wszystkich socjalnych, altruistycznych, patriotycznych, ludzkich uczuć (…) jest zwykła więź, może nawet nie zwykła, a najbardziej niezwykła na ziemi, więź matka-dziecko
„Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”, Anna Kamińska, Wydawnictwo Literackie, 2015, str. 249
Jaka ta więź była. Czy szorstka jak kora przytulanych przez Simonę drzew a zarazem dająca ukojenie, życie i nadzieję. Chyba nie bardzo, tak sądzę po tym co trafiło mnie czytając jej biografię. Bardzo daleko od „w porządku” jak to widziałam na filmie. Podcinająca bezlitośnie skrzydła, ustawiająca w szeregu i na swoim miejscu. Bo wiadomo w rodzinie tych Kossaków wszystko musi być na miejscu i każdy musi stać w swoim szeregu. Simona miała pecha bo nie urodziła się chłopcem, nie miała talentu, nie mogła spełnić oczekiwań. Oczekiwań, których nikt z nią nie konsultował, które były narzucone na długo przed jej urodzeniem. Była więc brzydkim kaczątkiem, ani ładna, ani utalentowana, a jej inteligencja tylko drażniła. Simona wieczna wojowniczka, w trybie wiecznej walki. Czarna owca.
W filmie pojawia się jakże jaskrawy motyw feministyczny. Podobno to teraz takie modne i w każdym filmie być musi. Ale czy na pewno upokorzenia na tle płci nie mogły mieć miejsca. To nie jest XXI tęczowy wiek. Lata 70te. Głośne rock-and-rollowe, bluesowe lata 70te. Wybrzmiewa to bardzo mocno w filmie Może było tak, może nie było, a może te lata spędzone w Kossakówce podczas studiów Simony na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego były w Krakowie kulturowym hippisowskim boomem. Niemniej muzyka do filmu przepiękna, klimatyczna, doskonale oddająca napięcie scen i luz, który Simona ma w sobie. Spina się tylko w obecności matki.
No tak, znowu mamusia. Mamusia, a i potem Lech Wilczek z którym Simona dzieli życie w Dziedzince w puszczy. Od mamusi uciec się nie da, nawet z Krakowa do Białowieży. Mamusia pokaże jak powinien wyglądać świat jej córek i wnuczek, jak powinny mówić, siedzieć, jeść. Dziewczynki powinny być grzeczne. Tak czytałam ostatnio w jednej z książek z kociego bazarku – ale o tym może kiedy indziej. Dziewczynki nie powinny przeszkadzać. Dążenie do niezależności nieutalentowanej Kossakówny przeszkadzało. Wybitnie przeszkadzało matce, tak jak ponoć wybitne były dzieła ojca i dziadka Simony.
Elżbieta podobno wymagała, by Simona nie tylko ją obsługiwała, lecz także zaopiekowała się obiema córkami Glorii. Niektórzy mówią, że nie mogła znieść tego, iż centrum świata Simony był teraz Leszek.
„Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”, Anna Kamińska, Wydawnictwo Literackie, 2015, str. 162
W 1975 roku Elżbieta spakowała część swoich rzeczy i wróciła do Krakowa. Za jakiś czas Simona po liście, który otrzymała od matki, odesłała jej resztę rzeczy, w tym porcelanę i obrazy.
Kiedy niedługo potem Elżbieta umierała w krakowskim Wojskowym Szpitalu Klinicznym, nie było przy niej żadnej córki. Zmarła 25 sierpnia 1975 roku. Tuż przed śmiercią swoją młodszą córkę Simonę Gabrielę Kossak wydziedziczyła.
Jak daleko trzeba uciec, żeby nie pozwolić sobie zniszczyć swoich marzeń. Nawet do Dziedzinki było zbyt blisko.
… zawsze liczę na happy-endy
Ale czy to wszystko? Czy można w tym filmie, ba – w filmie – w całym życiu Simony skupiać się tylko na podciętych skrzydłach, na jej lęku, na agresji? Jest też miejsce na piękno. Na jej naturalną jedność z naturą. Jest przestrzeń na zobaczenie jej więzi ze zwierzętami i ostatnią w Europie naturalną puszczą. Na ujrzenie jakim ekosystemem wzajemnych połączeń jest dziki las. Być może powoli zdajemy sobie z tego sprawę za sprawą i innych filmów, dokumentów chociażby na temat sekretnego życia grzybów. Poza bolesnymi kadrami o relacjach z ludźmi, z własną rodziną podczas mieszkania w krakowskiej Kossakówce są też przepiękne kadry ukazujące cud życia w puszczy, która jest pełna prastarej energii i cudu, możliwość obserwowania tej niepojętej jedności. Jest i miejsce na prawdziwe, szczere relacje z ludźmi, nieskażone „krakówkiem”, bez zadęcia arystokracji. Proste takie, prawdziwe, ludzkie. A może właśnie zwierzęce? Może na wskroś zwierzęce.
Można tez poczytać co Simona mówiła o puszczy na skutek swoich wieloletnich badań:
https://zwierciadlo.pl/spotkania/543880,1,simona-kossak–cytaty-o-milosci-do-zwierzat-i-natury.read
Gdzie jesteś Simono?
To, że bywała agresywna, wynikało z lęku. Agresja u wszystkich gatunków wynika z lęku. Te gatunki, które mają groźną broń czyli ostre zęby i pazury, wiedzą, czym dysponują, i używają ich tylko wtedy, gdy trzeba, a dwa delikatne gołąbki tłuką się agresywnie na śmierć.
„Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”, Anna Kamińska, Wydawnictwo Literackie, 2015, str. 185
Miłość do natury i agresja. Można by powiedzieć że to niemożliwe połączenie. A jednak. Tam gdzie się boimy na strach, na wszystkie lęki których nie umiemy do siebie przytulić reagujemy agresją. Takie kruche w tym jesteśmy. Tak skonstruowane.
Były dwie Simony – twierdzi bliska jej osoba. – Pierwsza szukała akceptacji. W dzieciństwie nie była akceptowana przez rodziców i przez całe życie chciała udowodnić, że jest coś warta. Uspakajała się, gdy znajdowała potwierdzenie, że jest akceptowana i w czymś dobra (…)
„Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”, Anna Kamińska, Wydawnictwo Literackie, 2015, str. 242
Druga Simona – kontynuuje bliska osoba – urodziła się, gdy zdobyła tytuły naukowe i uwierzyła w siebie. Kiedy zaspokoiła już potrzebę akceptacji, osiągnęła wszystko, co można w nauce, czyli otrzymała tytuł profesora – urodził się człowiek wszechwiedzący. Zrobiła się apodyktyczna, nie słuchała innych.
Myślę, że po wyjeździe z Krakowa Simona przez cały czas obawiała się, że spotka ją od ludzi to samo, co spotykało ją ze strony swojej rodziny i innych ludzi w Krakowie. To, czego doświadczyła od matki, która ją wydziedziczyła, ojca, który ją uznał za beztalencie i siostry, która była od niej zdolniejsza i ładniejsza i z którą miała przez całe dorosłe życie kłopoty.
* „Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak”, Anna Kamińska, Wydawnictwo Literackie, 2015, str. 225
Niektórych ludzi spoza rodziny też w życiu potem skreślała, bała się może, że to będzie kolejny nóż w serce
Jaka była Simona? Romantyczna, z ogromnym sercem czy apodyktyczna? Nigdy nie pokusiłabym się na podstawie filmu czy nawet biografii tego określać. Gdzie jesteś Simono?