Plakat Polska

Z polskim plakatem i tak w ogóle z plakatem zbyt wiele wspólnego nie mam. Jak z filmem dokumentalnym i wielu, wielu jeszcze dziedzinami, które mimo to gdzieś w życiu mi dość mocno akcentują i zaczynają się w pewnych cyklach pojawiać.


Ignorancja lekka. W końcu ponoć można tak się brakiem wiedzy i obycia chwalić. A co tam, jest to jakiś sposób na życie. Ta porażka, właśnie, że ja taka niedokształcona pozwala mi na poszerzanie swoich zainteresowań. Po horyzont, po kres. W sumie jaka by była z tego zabawa, gdybym dowiadywała się znudzona o czymś co już doskonale znam. Żadna, co nie… Zawsze zarzucałam sobie, że nie drążę tematów własnych zajawek do perfekcji, że po chwilowej fascynacji je porzucam i robię coś innego. Wikłam się w dziesiątki innych spraw i przez to taka rozproszona jestem. „Znam” po troszku wszystko, ale tak naprawdę dogłębnie chyba nic.

Rysunek i przebieranki

Tak mogłabym w skrócie – dość dużym – lakonicznie i laicko skomentować odbywającą się właśnie w Starym Browarze wystawę plakatów Ryszarda Kaji. A przecież plakat jest czymś innym niż tylko rysowanki, mazianie po papierze z dodatkiem literek. Ba, samo liternictwo to osobny, szeroki temat – przynajmniej tak mi kiedyś powiedziano i lekko doświadczałam tego w praktyce.


Plakat to synteza. Śmiało sobie stwierdzam, mimo iż nie dyskutowałam z nikim na ten temat. Dawno, tak w ogóle nie zdarzało mi się gadać – a w moim przypadku raczej bardziej, więcej słuchać – o tym zagadnieniu z nikim, pomijając już to, że z kimś grubo mądrzejszym ode mnie. A i z racji braków w czasie, prób rozciągania doby ponad jej standardowy 24-godzinny zakres (co potem mocno odchorowywuję) trudno mi było pogapić się na cokolwiek bardziej kulturalnego. Kiedy ostatni raz byłam w kinie? Nie pamiętam. Ostatni wernisaż fotografii? Hmmm… z dobry miesiąc temu. Teatr? Może rok, może o te kilka tygodni krócej niż rok czasu. Ignorancja totalna i zniechęcenie życiem pani kochana! Dobra, są w tym lepsi ode mnie. Serio. Tylko że to nie sztuka równać w dół. Zapierdalać w dół równi pochyłej – cytując klasyka – to sobie mogę w innych aspektach. Bo kultura w życiu musi być!

Okazje się zdarzają

Czasem. Czasem wszystko składa się tak, że rozciąganie doby nie boli, albo boli ale jakby mniej. Wczesnym wieczorem wernisaż, zaraz po tym do pracy – to przyznam dość optymalny dla mnie układ żeby wszystko ze sobą pogodzić i gdzieś czasowo upchnąć. Co innego mogłabym robić w piątek wieczór by nie czuć, że jest tak ewidentnie do końca zmarnowany. Albo się upić albo pić wino na wernisażu.


Plakaty Ryszarda Kaji chciałam zobaczyć już dawno, była nawet jakoś wcześniej wystawa w Arsenale. Tak na „żywo” – bo jak tu mówić o plakacie na żywo, kiedy wszyscy wiemy, że to wydruk jest. Kolejna kopia. Jedna z tych jakie można sobie dzisiaj w internetach kupić, powiesić w salonie, jedna z wielu z teatralnych afiszy. A i właśnie – twórczość Kaji „znałam” tylko z serii „Plakat Polska”. Jak na to trafiłam w odmętach sieci wśród innych obrazków, nie wiem, nie pamiętam dokładnie. Tak dawno to było. Kiedy jeszcze myślałam o urządzaniu mieszkania, o ozdabianiu ścian właśnie którąś z tych syntetycznych grafik. Z zapałem oglądałam na stronie kolejne, pojawiające się stopniowo prace z tej serii rozkminiając jednocześnie czy jako rodowita Pyra powinnam mieć ten z Poznaniem, czy może ten ze Ślężą – tak po mojej etnologicznej edukacji, czy może jakiś zupełnie inny. I skończyło się na tym, że nadal nie mam żadnego. Nad łóżkiem co prawda jakiś plakat wisi, ale dotyczy czegoś zupełnie innego. Innego niż pokaźny cykl obrazujący różne miejsca w Polsce i czegoś innego niż plakaty do sztuk teatralnych. O tym też nie wiedziałam. Sic! Mówiłam, że jestem taki mały ignorant. Mijałam tyle, dosłownie dziesiątki, setki razy przemieszczając się w okolicach Mostu Teatralnego ale nigdy mi do głowy nie przyszło, że ten gość od rysowania „Zadupia” był też związany z Teatrem Wielkim i na potrzeby wystawianych sztuk również coś tam rysował. Tak samo jak pojęcia nie miałam o projektach scenografii i kostiumów teatralnych. Szkoda… bo takie fajne rysunki ludzików w różnych pozach i ciuszkach na wystawie widziałam. Takie… syntetyczne, oszczędne w kresce. Może przez te plakaty.

Co ja mówiłam? Że synteza… Zarazem szczególarstwo, każda jedna kropka w dokładnie przemyślanym miejscu. Zarazem tez nasycenie różnorodnością. Na wernisażu słyszałam podczas otwierającej wydarzenie przemowy, że taki właśnie był. Zbierał przedmioty, wysycał nimi swoją przestrzeń. Jak w świątyni – pomyślałam widząc też „odtworzony” w sali z pracami fragment jego domu, starą czerwoną szafę zastawioną figurkami i zbieraniną różnych cudów z podróży. Jak w etnologicznej świątyni gdzie obok dziwnej figurki kota znajduje się i miejsce na kolorowe sznury z chwostami. Chyba lubił kotki – tak mi się zdaje patrząc na niektóre plakaty. No i całkiem spoko z niego urbansketcher był.

„Kocie góry”. Niegdyś jeden z moich faworytów do powieszenia na ścianie . Może kiedyś. Przynajmniej będę wiedzieć co i dlaczego na niej wisi. Jestem ignorantem – szczęście nie tak dużym, żeby na słowa „zmarł Ryszard Kaja” odpowiedzieć – a kto to krówa był? – siedząc na kanapie pod plakatem z Okrąglakiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.