Pierwsze co dziś poczułam – a staram się, jak tylko mogę bez emocji w życiu, wiecie, ten lód w sercu i zamieć śnieżna, jak to tak na serio zupełnie. Takie niepokojące jest więc, kiedy nagle pojawia się jakieś uczucie. Coś skrajnie innego, z innej kategorii niż do tej pory. Bo tak silne u mnie miłość, namiętność, nienawiść czy nawet obojętna rezerwa są jeszcze jakoś zrozumiałe… ale wstyd? Pierwsze słyszę. To jest od dawien, dawna pierwsze słyszę. Zjawia się nieoczekiwanie. I tym razem jest inny, innego gatunku niż bywał do tej pory.
Czy czegoś się wstydzę? Wstyd mi za kogoś, za zbyt wiele osób w wielu kombinacjach sytuacji, ale staram się nie zaprzątać sobie tym głowy. Nie warto, nie jestem strażnikiem niczyjej moralności ani ogłady. Bezwstydnie pokazuję ciało do zdjęć, bezwstydnie paraduję nago przed obcymi facetami-fotografami. Wstyd? Zniknął dawno temu. Zaniknął niemal doszczętnie z foto-terapią moich kompleksów i uprzedzeń. Lęków chyba nie zaleczę nigdy. Powracających nad ranem albo w szarzejącym zmroku przeraźliwych myśli. A przynajmniej na razie nawet nie próbuję wywoływać na darmo wszystkich moich demonów przeszłości.