… zima i wszechobecny chłód, porwiste mroźne wiatry i burzowe chmury, jeszcze zdążam nacieszyć się słońcem i ciepłem. Tak po ludzku cieszę się możliwością wyjścia z domu bez zastanawiania się co mam na siebie założyć. Koszulka, ołówkowa spódnica, trampki, i wio. I w miasto. To załatwić, tamto poogarniać, a po drodze zrobić kilka zdjęć w okolicy. Bliskiej okolicy jakby nie było, łatwo szybko do domu wrócić, na w razie co.
A w razie co, to wiadomo, różne może być. Zdarzały się nerwowe powroty do mieszkania, bo pewna nie byłam czy wyłączyłam żelazko, albo ogień na kuchence. Hmmm… jak niedawno odkręcony kurek z gazem. Nie, nie chciałam wysadzić całej kamienicy. Myśli samobójczych też nie miewam. Bo jak to tak takie myśli bez jesiennej depresji, która w końcu, w granicach tygodni nadejdzie. Pewnie będę ją oswajać. Jak całą rzeczywistość dookoła.