„Nic nie jest oczywiste”

„Nic nie jest oczywiste”

Trochę na skutek tego ostatniego zamknięcia zapomnieliśmy o kulturze i grubo się zapomnieliśmy w kwestii kulturalnych relacji i zachowań międzyludzkich. Sama już nie pamiętam jak to jest obejrzeć cokolwiek w kinie. Ale tak naprawdę cokolwiek, dokument, dobry film psychologiczny czy chociażby popkulturową gumę do żucia dla oczu. Na koncercie a owszem już byłam. A wczoraj żeby zaspokoić swój głód i barki w rozrywkach intelektualnych nawet do teatru zawitałam. Do przyjaciół.

Bywałam tam wcześniej i zdaje się nawet coś kiedy chciałam napisać na ten temat. Nie o wszystkim bo od grubego ponad pół roku jeden ze spektakli siedzi w „poczekalni” w mojej głowie. Tym razem jednak na świeżo. Tak prawie, że od razu. Może żeby nie zatracić wrażenia, a i może dlatego że już żadne dalsze przemyślenia na temat spektaklu mnie nie najdą. Być może. Tak czy inaczej wczoraj grany był

Sherlock Holmes

Nie żeby tam jakiś teatr klasyczny nawiązując do greckich prawideł w tradycyjnej konwencji czy rozbuchana swoim rozmachem opera. Ot, prosty spektakl na dwóch aktorów. Jakby się kto dziwił czy tak się da, to znaczy że nigdy nie był w „Teatrze u Przyjaciół” albo nigdy też nie widział „Auteczka” czy „Agłaji” w Nowym.

Klasycznie więc, jak to zwykle tutaj nie było (ach, a czymże jest klasyka w obecnej konwencji teatralnej), chociaż sięgnięto właśnie po klasykę powieści. Nie wiem, nie czytałam. Mówiłam wszak przy okazji wystawy Ryszarda Kaji, że jestem takim małym ignorantem. Wyjątkowo chłonnym i domagającym się udziału w świecie wyższej kultury, ale jednak nadal ignorantem.

Cóż można w spektaklu dwóch aktorów? No cóż? W zasadzie wszystko, jedyne co nas ogranicza to nasza zdolność do percepcji. Można więc opowiedzieć całą historię, przekazać ekspresję, emocje. Można zadać parę pytań pozostawiając widza bez odpowiedzi. Jak i też wygłosić kilka „głębszych” haseł o tym, że destylacja jest podstawą cywilizacji a kokaina rozjaśnia umysł. I to jest problem. Znaczy się nie kokaina i szkocka (chociaż niby pod kątem medycznym też) a ten jasny, ostry umysł. Jak sztylet. Tak ostry że rani przede wszystkim najbliższych i siebie doprowadzając do obłędu. Taka jest tego cena – obsesja, na własnym punkcie również, egzaltacja, wyniosłość w konsekwencji podcinając innym skrzydła. Pytanie brzmi ile można, i gdzie jest tego granica, prawda Watsonie?

PS. Jeśli już o około medycznych sprawach mówimy – naprawdę mam astmę i mało się nie udusiłam na widowni w tej maseczce
PS2. Zdjęcia ukradłam z oficjalnej strony teatru. Tak przyznaję się, nie są moje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.