Będąc w kręgu

Czy film może być łatwo przyswajalny i jednocześnie nieść w sobie przesłanie, które ma coś w nas poruszyć, spowodować lawinę pytań i przemyśleń? Zmusić do zastanowienia się nad kilkoma sprawami?

Generalnie według mnie to raczej nawet powinien. Nawet jeżeli nie jest lekki i przyjemny. Bo ja takie właśnie kino wolę. Ciężkie. Gdy po seansie wychodzę z głową pełną pytań. Do siebie, do świata. No dobra, czasem coś obejrzę chociażby dla chamskiej nieobciążającej emocjonalnie rozrywki, czy też dla towarzystwa, jak na przykład… „Piękną i Bestię” z dziewczynami z pracy. Potem tylko trzeba to było zapić kieliszkiem prosecco z malinką i oplotkować wszystko co się da.

Tym razem obejrzałam sobie „The Circle”. Sama.

Praca w korpo.

O tym miał być ten film. Tak z kinowych zapowiedzi. Nie spodziewałam się więc po nim zbyt wiele. Ot, ładne, miłe dla oka obrazki. Główna bohaterka taka młoda i ładna, z którą pewnie wiele kobiet mogłoby i chciałoby się identyfikować. Pierwsza prawdziwa, poważna praca. Z prawdziwą umową z prywatną opieką medyczną, „nieobowiązkowe” zajęcia integracyjne dla współpracowników. I wszystko takie piękne i idealne. Tak, też to wspominam, chociaż w mojej korpo jestem już kilka lat. Nie jestem narybkiem. Już dawno nie. Teraz raczej miewam swoje narybki. Mam dredy i bywam pyskata. Takich jak ja powinno się podobno ustawiać do szeregu. Tak słyszałam. W pierwszym miejscu gdzie po liceum byłam zatrudniona. No zdecydowanie mi się to nie spodobało.

Jest prawdziwa firma, z ustalonymi regułami gry. Jest i zachłyśnięcie. Jak w filmie. Zupełnie inne standardy w odniesieniu do dotychczasowych kiepskich zajęć. Miejsce w którym „wiedzieć jest dobrze, ale wiedzieć wszystko jeszcze lepiej”. Serio? Naprawdę o to chodzi i w tym rzecz? Mogłoby się wydawać, że wszystko spoko. Zwłaszcza kiedy sami obnażamy się w internetach. Facebook, instagram czy inne snapchaty. Ale… Czy rzeczywiście wszystko jest przeznaczone dla szerokiej publiczności? Moje imprezy, nowe ciuszki i kosmetyki, hipsterskie śniadanie w łóżku z pełnym make-upem złożone z bezglutenowych płatków, nasion chia i owoców goi, jeszcze bardziej hipsterskie kluby. Tak na pokaz. Wszystko. A ja nie wierzę w rzeczy na pokaz. Nie ufam ludziom, którzy są tacy fit i prowadzą zdrowy tryb życia ale głównie na instagramie czy innej społecznościowej papce. Sport? Rower? Hmmm… ok to pogadajmy o problemach przy jeżdżeniu w zatrzaskach czy idealnej długości mostka. Tego się nie da w podkolorowanych filtrami fociach, co nie. Na pokaz czy nie, ale obnażamy się. I momentami „The Circle” przypominał mi jeden z odcinków serialu „Black Mirror”, w którym to, wszystko zależało od tego jak bardzo jest się osadzonym w social mediach, towarzyskim i ile osób klika buźki czy przyznaje gwiazdki. Tak jakby realnie w dzisiejszym świecie można było coś tym osiągnąć i zmienić, jak wmawiają w jednej ze scen z filmu. RLY? Polubienia za którymi rzadko idzie coś więcej. No fajnie, miło że ktoś sobie kliknął że lubi i mu się podoba, ale… oprócz idealnego światka jest jeszcze druga strona. Ta ciemniejsza. Bo zawsze jest ciemniejsza strona księżyca. Tak łatwo można kogoś zaszczuć. Tak cholernie łatwo zniszczyć bez chwili refleksji czy wdania się w jakieś głębsze przemyślenia nad tym, co i do kogo się mówi w wirtualnej społeczności. Czasem więc mówienie o sobie nawet z pozoru zwykłych i mało istotnych, wcale nie szokujących rzeczy to… jakby wampir stanął na środku ulicy i rozdawał czosnek i osikowe kołki.

Potrzebne nam to?

Odsłanianie siebie i narażanie na ataki. Nie sądzę. I wcale nie chodzi o to, żeby coś ukryć, bo brak transparentności to kłamstwo. A tak przez moment w filmie próbuje się mi wmówić. Nie, nie prowadzi to też do przestępstw i nadużyć kiedy nikt nie widzi. Nadużyciem za to jest przymuszanie innych do wypełniania własnej woli i chorych „wizjonerskich” pomysłów w imię własnych interesów. I odzieranie z prywatności w majestacie prawa. Kontrola, kontrola, jeszcze raz kontrola. Obrzydliwe. Mimo, że na początku można się na to dać nabrać. W imię bezpieczeństwa. Kamery na ulicach, w różnych innych, nieoczekiwanych miejscach, biometria twarzy. Wszystko żeby było bezpieczniej. Żeby można było kogoś szybko zlokalizować i uratować w razie wypadku.

Tak. Wypadki wiele zmieniają w postrzeganiu świata. O ile? To już zależy. Od wielu rzeczy. Też od tego co dzieje się później, po samym incydencie. Pewnie nie wiem o czym mówię, tak sobie wyobrażam i dopowiadam po obejrzeniu filmu. Hmmm… Jakiś czas temu kazano mi grzecznie „wypier… na L4” i nie wracać dopóki nie dojdę do siebie. Nikt nie inwigilował, nie pilnował, nie śledził tego co robię. Moje biurko oklejone fotkami zwierzaków na mnie czekało. Wypadki życiowe naprawdę wiele zmieniają (o ile ktoś odbierze lekcję). Mogą nawet kształtować wiarę w system i poczucie bezpieczeństwa. Rozumiem więc kiedy chce się być inwigilowanym niby dla własnego dobra. Mieć GPSa w tyłku. Trochę jednak nie ogarniam chęci dzielenia się wszystkim z całym światem. Fuj. Ohydne. Widziałam to w internetach w chyba najgorszym wydaniu. Handlowanie swoją prywatnością i dupą za dżinsy. Ja mam w nosie. Pierniczę. Stać mnie na kupowanie łaszków.

No ale takie są zasady…

…tej gry. Hmmm? No szkoda tylko, że dotyczą wszystkich innych, absolutnie, tylko nie ich twórców. „Vexille” mi się przypomniał – takie tam anime, widziane dawno temu – podobny motyw, który daje do myślenia. Wszyscy pod przymusem, eksperymentowanie na niczego nieświadomych ludziach. Tylko nie na tych którzy to wymyślili. Dajmy się w społecznościowe zabawy wrobić i udostępniajmy jeszcze więcej i jeszcze bardziej osobiste rzeczy.

Naprawdę nie chciałabym, żeby wszystko widziało oko kamerki i zarazem cały świat. Mam do tego prawo.

Nie chcę, żeby ktoś „niepowołany” widział jak z łzami w oczach zaciskam piąstki z bezsilności, żeby ktoś widział jak płaczę. To nie jest dla szerokiego audytorium. Nie jestem wampirem stojącym na ulicy.

 

* „Vexille”? A widzieliście już nowy „Ghost in the shell”? Też zastanawiający.

** niestety to był film mimo wszystko z happy endem. Nie lubię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.