Haul zakupowy 2017

Kiedy blogerki nie mają już co pisać, albo nie mają nic do powiedzenia… (ja akurat mam całkiem sporo ostatnio, całkiem nieźle się tego nazbierało, aczkolwiek cenzuralne to nie będzie i może paść parę brzydkich słów, więc póki co sobie odpuszczę…) Więc jak i inne blogostwory…

Pokazuję focie

selfiaczki, dziubki, mejkapiki (to spoko, o ile się jest blogeriną kosmetykową), zbiorcze kolaże z insta – tak jakby nikt jeszcze tych zdjątek nie widział… i zakupki!

Swoje szmatki,  cudze piórka i masthewy. Kup na wiosnę, lato, jesień, zimę… i znowu wiosnę 😉 (jeden z moich ulubionych, wcale nie o trendach w szafie – odsyłam 😉 )

Nie żebym nie miała nic do powiedzenia i pokazania – a pokazuję w sieci ostatnimi czasy całkiem sporo. Oj, oj dużo. Ale zdaje się jak pamiętam z kilku lat wcześniejszego blogowania jeszcze nie to, tego tu jeszcze nie było.

Lecimy…

Gęsia skórka

Jaka jest każdy widzi. I jakkolwiek przy dostępie do super, hiper mega kolorowych i stylowych taśm samoprzylepnych jednak ta wymiata. Szkoła Igi i Anki. Bo nic nie nadaje się lepiej do wyznaczenia sobie obszaru roboczego na papierze niż „gąska”. Jakoś tak ustawienie prowadnic nie wchodzi w grę. Eksperymenty z żółtą budowlaną również nie bardzo.

Kolejne, chcę to, muszę, umrę jak nie kupię

Kolorowe kredki

Kilka wybranych kolorów, wszak i tak nie użyję nigdy wszystkich możliwych odcieni – wiadomo, architektura taka nudna, brzydka i bura, spiszą się bure zielone i szare kolorki. Na ferię barw mam inną tajemną broń (ale się nie liczy bo kupione ponad rok temu – było się wtedy chwalić)

Troszkę kartek czyli…

Nowy notes

Nie wiadomo po co, bo starego jeszcze nie skończyłam. A mam jeszcze jeden i drugi i trzeci nierozpoczęte… Ale ten ma optymalny rozmiar, w sam raz do kieszeni, w drugiej pisaczki od sponsora i go – w miasto. Mam cichą nadzieję, że papier będzie lepszy niż w poprzednim. Póki co zapowiada się ok, ale życie pokaże.

ten ma fajną, szarą okładkę, przykładem innych Urbansketchersów będę po niej też bazgrolić. Mam nadzieję.

Coś dla duszy, coś dla ciała…

I na wrażliwy na zapachy i różne miejskie aromaty nosek. Kiedy już wracam do domu, rozmasowuję zziębnięte palce. Niuuuch… dym, zapach, światełka… i mogę odlecieć.

W Indiach co prawda nie byłam ale „spiryt” musi mi to na razie zastąpić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.