Kiedy blogerki nie mają już co pisać, albo nie mają nic do powiedzenia… (ja akurat mam całkiem sporo ostatnio, całkiem nieźle się tego nazbierało, aczkolwiek cenzuralne to nie będzie i może paść parę brzydkich słów, więc póki co sobie odpuszczę…) Więc jak i inne blogostwory…
Pokazuję focie
selfiaczki, dziubki, mejkapiki (to spoko, o ile się jest blogeriną kosmetykową), zbiorcze kolaże z insta – tak jakby nikt jeszcze tych zdjątek nie widział… i zakupki!
Swoje szmatki, cudze piórka i masthewy. Kup na wiosnę, lato, jesień, zimę… i znowu wiosnę 😉 (jeden z moich ulubionych, wcale nie o trendach w szafie – odsyłam 😉 )
Nie żebym nie miała nic do powiedzenia i pokazania – a pokazuję w sieci ostatnimi czasy całkiem sporo. Oj, oj dużo. Ale zdaje się jak pamiętam z kilku lat wcześniejszego blogowania jeszcze nie to, tego tu jeszcze nie było.
Lecimy…
Gęsia skórka
Jaka jest każdy widzi. I jakkolwiek przy dostępie do super, hiper mega kolorowych i stylowych taśm samoprzylepnych jednak ta wymiata. Szkoła Igi i Anki. Bo nic nie nadaje się lepiej do wyznaczenia sobie obszaru roboczego na papierze niż „gąska”. Jakoś tak ustawienie prowadnic nie wchodzi w grę. Eksperymenty z żółtą budowlaną również nie bardzo.
Kolejne, chcę to, muszę, umrę jak nie kupię
Kolorowe kredki
Kilka wybranych kolorów, wszak i tak nie użyję nigdy wszystkich możliwych odcieni – wiadomo, architektura taka nudna, brzydka i bura, spiszą się bure zielone i szare kolorki. Na ferię barw mam inną tajemną broń (ale się nie liczy bo kupione ponad rok temu – było się wtedy chwalić)
Troszkę kartek czyli…
Nowy notes
Nie wiadomo po co, bo starego jeszcze nie skończyłam. A mam jeszcze jeden i drugi i trzeci nierozpoczęte… Ale ten ma optymalny rozmiar, w sam raz do kieszeni, w drugiej pisaczki od sponsora i go – w miasto. Mam cichą nadzieję, że papier będzie lepszy niż w poprzednim. Póki co zapowiada się ok, ale życie pokaże.
ten ma fajną, szarą okładkę, przykładem innych Urbansketchersów będę po niej też bazgrolić. Mam nadzieję.
Coś dla duszy, coś dla ciała…
I na wrażliwy na zapachy i różne miejskie aromaty nosek. Kiedy już wracam do domu, rozmasowuję zziębnięte palce. Niuuuch… dym, zapach, światełka… i mogę odlecieć.
W Indiach co prawda nie byłam ale „spiryt” musi mi to na razie zastąpić.