Wróciłam. Jakkolwiek wróciłam. Tutaj również.
Mam wrażenie że wszytko w życiu zatoczyło krąg. Cofnęłam czas. Serio. I nie tak jak w „Jańciu Wodniku” siedząc na ławce i myśląc. Ja działałam. Dość intensywnie żeby tu wrócić. Aczkolwiek powrotu na Kolorową to sobie nie życzyłam. Niemniej deja vu, coś się powtarza, zawiesił się wątek w Matrixie. To znaczy że…
…już teraz chyba będzie dobrze.
Zawsze sobie tak mówiłam, za każdym jednym razem kiedy uciekałam w inne miejsce, przeprowadzałam się. Wiecznie na walizkach, z kotem. Aczkolwiek patrząc na to jak migrują i inni najmujący pokoje i tak było dość stabilnie. Jak na spędzone w jednym miejscu trzy lata to i tak bez gwałtownych zmian, bez szaleństw. I tak o rok za długo. Niestety. Aczkolwiek tylko tyle ile było trzeba, tyle ile dało się znieść by nie popełniać znów pochopnych kroków balansując na walizkach.
Wróciłam zatem na stare śmieci. I cały ten czas gdy mnie tu nie było wypominałam sobie co też mi wpadło do głowy że się kiedyś stąd wyniosłam. No chyba nigdy więcej, bo tu się czuję jak w domu. Naprawdę i w końcu.