… we gonna burn as hell

Hell yeah. Ciepło przyszło. W końcu, w połowie maja. Rok temu o tej porze już biegałam w koszulkach i prawie, że boso. A gdyby nawet maj się uparł i zarzucił śniegiem…

… zróbmy sobie własny klimat

Takie małe ogniste piekiełko, w którym będziemy płonąć. Planowany i od dawna przy sprzyjających warunkach Fire Jam nad Wartą był niezłym wstępem do ogniowego sezonu. I niezłym początkiem weekendu. Wspólne ćwiczenie, zabawy z ogniem, muzyka z telefonu na przenośnych głośnikach. Jeszcze żarełka brakowało – byłby z tego niezły piknik.

Płonę, płonę jak żywa pochodnia…

Dosłownie. Ogniowe POI nie bardzo chciały mnie słuchać. Aż dziwne, bo w zeszłym roku takiego kaprysu nie było. Na każdym przedramieniu ślad po uderzeniu płonącą poi. Potem po żebrach. Z lewej strony. Hmmm… Będę chyba musiała się bardziej do ognia przyzwyczajać i próbować go oswoić, zaprzyjaźnić się z nim na dobre.

Skupiłam się bardziej na zdjęciach. No skoro mogłoby się skończyć samospaleniem. Ja wiem, w Indiach nawet to lubią i ma całkiem ładną nazwę. No ale bez przesady, no! Hinduska figurka przy łóżku i te moje wszystkie ciuszki aż tak mnie nie zobowiązują.


Fire Jam 12-05-2017 KontenerArt – Kinia from Asia Ethnodesign on Vimeo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.