Wysokość, jej…

Jestem malutka. No bywa, nie urosło się, za dużo fajek za szkołą w wieku dojrzewania może paliłam, a może to genetyka – mówiłam już, tego się nie oszuka. Pozostaje mi wyżej spoglądać i sięgać dokąd wzrok nie sięga. Obserwować to, co dookoła mnie, co przede mną i powyżej. Wysoko tak zadzieram noska patrząc na pobliskie kamienice. No obserwuje sobie, zapisuję w pamięci na wypadek wszelki jakbym akurat nie miała „urbansketchingowego” notatnika przy sobie. Patrzę. Ze zdziwieniem ile umyka nam kiedy widzimy tylko czubek własnego buta, lub nosa. Jej wysokości kamienice w starej części miasta. Na wysokiej ulicy.

I w wysokich – jeszcze – butach, choć zdaje się, że wiosna przyszła. Nagle. Pojawiła się w intensywnie żółtym, lekkim płaszczu. Żółty szalik do kompletu? A nie, to na zimę. W powiewie ciepłego wiatru mogę sobie w końcu pozwolić na kolorowe indyjskie szale.

… i na koronki z krótką spódniczką. Pomimo długich, bezpalcowych rękawiczek.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.